środa, 23 marca 2016

Erotyzm pragnieniem życia sięgającym po śmierć…




Teatr im. Juliusza Osterwy w Lublinie. Gustaw Flaubert „Pani Bovary”.
/Mariola Leń/ 

Bywają takie spektakle gdzie człowiek- recenzent zapomina, że ma analizować przedstawienie i zapamiętywać jak najwięcej szczegółów, aby dać wiarygodne świadectwo oceny spektaklu. Przychodzi zamiast tego moment refleksji i zastanowienia czy powieść Gustawa Flauberta „Pani Bovary” w reż. Kuby Kowalskiego musiała zakończyć się tak tragicznie…? I jaka tak naprawdę była przyczyna samobójstwa Emmy?

 
W takich momentach widz i recenzent wchodzą w inny wymiar spektaklu… wymiar psychologiczny głównej bohaterki, wczuwając się w jej sytuację, próbując w jakimś stopniu ją zrozumieć. W ten właśnie sposób wchodzimy w wewnętrzne życie postaci. Dzieję się tak za sprawą wspaniałej reż. Kuby Kowalskiego, który nie potraktował powieści przedmiotowo, lecz pokazał niesamowity szacunek do twórcy dzieła i bardzo wiernie, trzymając się oryginału przedstawił na deskach Teatru Osterwy tę historię. Pomimo młodego wieku reżyser ma na swoim koncie wiele sukcesów
( m.in. wyreżyserował w ramach projektu K.O.3 Operę współczesną Ich bin Rita Detleva Glanerta w Hebbel-Theater w Berlinie). Biorąc pod uwagę całość spektaklu, tekst i inscenizacja tworzą wspólną całość. Jedność jest tutaj istotnym elementem dającym życie dziełu. Przy tym porównując sztukę do innych spektakli Teatru Osterwy, które oddalają się często od pierwotnej wersji dzieła „Pani Bovary” jest wiarygodnym przedstawieniem wizji Flauberta.
 
  Historia opowiedziana w tym spektaklu rozpoczyna się od wejścia Emmy, w pięknej białej, ślubnej sukni z ciągnącym się za nią trenem… w tle słychać muzykę na żywo.  Od początku wiemy, jaki stosunek do głównej bohaterki mają poszczególne postaci. Jak wielkim uczuciem darzy ją jej mąż Karol Bovary. Tytułowa pani Bovary już w trakcie wesela zdaje sobie sprawę z faktu, że nie darzy uczuciem swojego małżonka, który wydaje jej się prosty, pusty, mało atrakcyjny. Marzy o miłości idealnej, niezwykłej, opisywanej w romansach.…  Dużym sukcesem tego spektaklu jest właśnie rola „Pani Bovary”, którą zagrała Justyny Bartoszewicz z Teatru Wybrzeże w Gdańsku. Doskonałe odzwierciedliła tę postać, dzięki czemu widz od razu odczytuję zamiary, uczucia i pragnienia bohaterki. Jej autentyczność w każdej scenie jest urzekająca, widać też przemianę, jaką przechodzi w czasie 3 godzinnego spektaklu można zauważyć jak postać dojrzewa. Moment, który wzrusza to ostatnia scena… scena śmierci, gdzie oglądamy nagie ciało aktorki. Pani Bovary sięga po arszenik i popełnia samobójstwo publiczność zamiera a łzy spływają po policzku… Cała ta opowieść skupia się na poszukiwaniu prawdziwej miłość, a tytułowa bohaterka ciągle ma nadzieję, że znajdzie wymarzonego mężczyznę.
Kobieta, która kocha i dostaje w zamian prawdziwą miłość, tylko wtedy może być w pełni szczęśliwa i spełniona.
Niewątpliwie erotyzm dominuję na scenie, lecz pokazany jest w sposób zmysłowy, nie zawsze dosłowny nie przekracza granicy dobrego smaku. Niemniej Emma Bovary to portret kobiety upadającej na własne życzenie. Uwikłanej w mrzonki o nierealnym świecie „uczuć”. Bohaterka cały czas poszukiwała tej wielkiej miłości, dla, której była wstanie poświeć wszystko. Zostawić męża, córkę i uciec z Rudolfem… Miłość ta zostaje odrzucona, czego skutkiem jest choroba psychiczna. Ukojenie znajduje w ramionach swojego dawnego adoratora Leona, i to właśnie ta rola zasługuję na duże uznanie. Może, dlatego, że pod czas spektaklu Leon, którego zagrał Daniel Dobosz, kładzie się na szezlongu i powoli ściąga swój kostium stając przed Emma zupełnie nagi? Być może.. ale duże wrażenie wywiera również scena, gdzie aktor w szpilkach przebrany za kobietę tańczy zmysłowy taniec z tytułową bohaterką.

  Atutem tego spektaklu zdecydowanie jest stworzona przez Radka Dudę, muzyka na żywo. Doskonale przemyślane połączenie trzech instrumentów fagotu, wiolonczeli i pianina, oddało klimat i charakter dzieła. Zespół nigdy się nie wybijał ponad spektakl, lecz tworzył doskonałe tło do akcji zdarzeń. Ciekawym zabiegiem artystycznym, była muzyka w scenie finałowej, gdzie muzycy z wcześniejszego miejsca podchodzą bliżej publiczności. Stoją tuż przy aktorach wydobywając trzy dźwięki z różnych instrumentów perkusyjnych w takich samych jednostkach rytmicznych i czasie, tworzy to niepowtarzalny klimat, podkreślając jeszcze bardziej oblicze śmierci, w jakiej się znajdujemy. W ostatniej scenie scenografia rozsuwa się tworząc niesamowitą głębie i przestrzeń, którą wypełnia przerażający stół z martwą Emmą.

  Scenografia działa na widownię przede wszystkim wielką rozpiętością, być może, dlatego, że Katarzyna Stochalska zmniejszyła widownię prawie o połowę (186 miejsc z 317). Wszystko po to by być bliżej akcji wkomponowanej w różnorodne odcienie brązu, czerni, połączona z elementami drewna, choć prawie przez cały spektakl (poza finałem) ogranicza się do tych samych elementów, stając się autonomicznym znakiem całości. Wydaje się, że scenografia powinna bardziej się zmieniać w trzygodzinnym spektaklu, nie raz nudzi się już tym bardziej, że spektakl składa się z dwóch części. Widz czeka na coś nowego, nieoczywistego… wraca jednak do tej samej scenerii. Przypuszczam, że z tego też powodu tempo tego spektaklu w pewnym momencie spada, a odbiorca popada w nużenie. Odczuwa się pewną ociężałość.
 
  Kolejnym elementem spektaklu jest oświetlenie, które pomaga skupić uwagę widza na istotnych częściach fabuły. Nie jest nachalne, delikatnie podkreśla fakturę dekoracji. Współgra ono z dialogami odpowiednio kształtując emocje widza. Zdecydowanie na plus zasługuje tutaj zastosowanie w niektórych scenach projektora, gdzie jego rola semiologiczna znacznie wykracza poza system oświetlenia, stanowiąc piękne tło dla niektórych części akcji. Staje się ona technicznym środkiem komunikowania się z widzem.
. Można by było, zatem podsumować, że spektakl „Pani Bovary” jeszcze dojrzewa. Był zgodny, z zamysłem twórcy- działa na widownię przede wszystkim emocjonalnie, całym zespołem środków teatralnych. Tak naprawdę wychodząc ze spektaklu zastanawiamy się, na czym polegał dramatyzm głównej bohaterki. Czy erotyzm był przepełnieniem jej życia sięgającym aż po śmierć? Nienasycenie, ciągły brak czegoś spowodował tak tragiczne zakończenie? Myślę, że, na to pytanie każdy sam powinien sobie odpowiedzieć po obejrzeniu „Pani Bovary” w Teatrze Osterwy, dlatego tym bardziej zachęcam do przeżycia tej historii osobiście. Cieszy mnie to, że nasz lubelski teatr sięga po takie klasyki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz