/Mariola Leń/
Bywają takie spektakle gdzie człowiek- recenzent zapomina,
że ma analizować przedstawienie i zapamiętywać jak najwięcej szczegółów, aby
dać wiarygodne świadectwo oceny spektaklu. Przychodzi zamiast tego moment
refleksji i zastanowienia czy powieść Gustawa Flauberta „Pani Bovary” w reż.
Kuby Kowalskiego musiała zakończyć się tak tragicznie…? I jaka tak naprawdę
była przyczyna samobójstwa Emmy?
W takich momentach
widz i recenzent wchodzą w inny wymiar spektaklu… wymiar psychologiczny głównej
bohaterki, wczuwając się w jej sytuację, próbując w jakimś stopniu ją zrozumieć.
W ten właśnie sposób wchodzimy w wewnętrzne życie postaci. Dzieję się tak za
sprawą wspaniałej reż. Kuby Kowalskiego, który nie potraktował powieści przedmiotowo,
lecz pokazał niesamowity szacunek do twórcy dzieła i bardzo wiernie, trzymając
się oryginału przedstawił na deskach Teatru Osterwy tę historię. Pomimo młodego
wieku reżyser ma na swoim koncie wiele sukcesów
( m.in. wyreżyserował w ramach
projektu K.O.3 Operę współczesną Ich bin Rita Detleva Glanerta w Hebbel-Theater
w Berlinie). Biorąc pod uwagę całość spektaklu, tekst i inscenizacja tworzą
wspólną całość. Jedność jest tutaj istotnym elementem dającym życie dziełu. Przy
tym porównując sztukę do innych spektakli Teatru Osterwy, które oddalają się
często od pierwotnej wersji dzieła „Pani Bovary” jest wiarygodnym
przedstawieniem wizji Flauberta.
Historia
opowiedziana w tym spektaklu rozpoczyna się od wejścia Emmy, w pięknej białej,
ślubnej sukni z ciągnącym się za nią trenem… w tle słychać muzykę na żywo. Od początku wiemy, jaki stosunek do głównej
bohaterki mają poszczególne postaci. Jak wielkim uczuciem darzy ją jej mąż
Karol Bovary. Tytułowa pani Bovary już w trakcie wesela zdaje sobie sprawę z
faktu, że nie darzy uczuciem swojego małżonka, który wydaje jej się prosty,
pusty, mało atrakcyjny. Marzy o miłości idealnej, niezwykłej, opisywanej w
romansach.… Dużym sukcesem tego
spektaklu jest właśnie rola „Pani Bovary”, którą zagrała Justyny Bartoszewicz
z Teatru Wybrzeże w Gdańsku. Doskonałe odzwierciedliła tę postać,
dzięki czemu widz od razu odczytuję zamiary, uczucia i pragnienia bohaterki.
Jej autentyczność w każdej scenie jest urzekająca, widać też przemianę, jaką
przechodzi w czasie 3 godzinnego spektaklu można zauważyć jak postać dojrzewa.
Moment, który wzrusza to ostatnia scena… scena śmierci, gdzie oglądamy nagie
ciało aktorki. Pani Bovary sięga po arszenik i popełnia samobójstwo publiczność
zamiera a łzy spływają po policzku… Cała ta opowieść skupia się na poszukiwaniu
prawdziwej miłość, a tytułowa bohaterka ciągle ma nadzieję, że znajdzie
wymarzonego mężczyznę.
Kobieta, która kocha i dostaje w zamian prawdziwą miłość,
tylko wtedy może być w pełni szczęśliwa i spełniona.
Niewątpliwie erotyzm
dominuję na scenie, lecz pokazany jest w sposób zmysłowy, nie zawsze dosłowny
nie przekracza granicy dobrego smaku. Niemniej Emma Bovary to portret kobiety
upadającej na własne życzenie. Uwikłanej w mrzonki o nierealnym świecie
„uczuć”. Bohaterka cały czas poszukiwała tej wielkiej miłości, dla, której była
wstanie poświeć wszystko. Zostawić męża, córkę i uciec z Rudolfem… Miłość ta
zostaje odrzucona, czego skutkiem jest choroba psychiczna. Ukojenie znajduje w ramionach
swojego dawnego adoratora Leona, i to właśnie ta rola zasługuję na duże
uznanie. Może, dlatego, że pod czas spektaklu Leon, którego zagrał Daniel
Dobosz, kładzie się na szezlongu i powoli ściąga swój kostium stając przed Emma
zupełnie nagi? Być może.. ale duże wrażenie wywiera również scena, gdzie aktor
w szpilkach przebrany za kobietę tańczy zmysłowy taniec z tytułową bohaterką.
Atutem tego
spektaklu zdecydowanie jest stworzona przez Radka Dudę, muzyka na żywo.
Doskonale przemyślane połączenie trzech instrumentów fagotu, wiolonczeli i
pianina, oddało klimat i charakter dzieła. Zespół nigdy się nie wybijał ponad
spektakl, lecz tworzył doskonałe tło do akcji zdarzeń. Ciekawym zabiegiem
artystycznym, była muzyka w scenie finałowej, gdzie muzycy z wcześniejszego
miejsca podchodzą bliżej publiczności. Stoją tuż przy aktorach wydobywając trzy
dźwięki z różnych instrumentów perkusyjnych w takich samych jednostkach
rytmicznych i czasie, tworzy to niepowtarzalny klimat, podkreślając jeszcze
bardziej oblicze śmierci, w jakiej się znajdujemy. W ostatniej scenie
scenografia rozsuwa się tworząc niesamowitą głębie i przestrzeń, którą wypełnia
przerażający stół z martwą Emmą.
Scenografia działa
na widownię przede wszystkim wielką rozpiętością, być może, dlatego, że Katarzyna
Stochalska zmniejszyła widownię prawie o połowę (186 miejsc z 317).
Wszystko po to by być bliżej akcji wkomponowanej w różnorodne odcienie brązu,
czerni, połączona z elementami drewna, choć prawie przez cały spektakl (poza
finałem) ogranicza się do tych samych elementów, stając się autonomicznym
znakiem całości. Wydaje się, że scenografia powinna bardziej się zmieniać w
trzygodzinnym spektaklu, nie raz nudzi się już tym bardziej, że spektakl składa
się z dwóch części. Widz czeka na coś nowego, nieoczywistego… wraca jednak do
tej samej scenerii. Przypuszczam, że z tego też powodu tempo tego spektaklu w
pewnym momencie spada, a odbiorca popada w nużenie. Odczuwa się pewną ociężałość.
Kolejnym elementem
spektaklu jest oświetlenie, które pomaga skupić uwagę widza na istotnych
częściach fabuły. Nie jest nachalne, delikatnie podkreśla fakturę dekoracji.
Współgra ono z dialogami odpowiednio kształtując emocje widza. Zdecydowanie na
plus zasługuje tutaj zastosowanie w niektórych scenach projektora, gdzie jego
rola semiologiczna znacznie wykracza poza system oświetlenia, stanowiąc piękne
tło dla niektórych części akcji. Staje się ona technicznym środkiem
komunikowania się z widzem.
. Można by było, zatem podsumować, że spektakl „Pani Bovary”
jeszcze dojrzewa. Był zgodny, z zamysłem twórcy- działa na widownię przede
wszystkim emocjonalnie, całym zespołem środków teatralnych. Tak naprawdę
wychodząc ze spektaklu zastanawiamy się, na czym polegał dramatyzm głównej bohaterki.
Czy erotyzm był przepełnieniem jej życia sięgającym aż po śmierć? Nienasycenie,
ciągły brak czegoś spowodował tak tragiczne zakończenie? Myślę, że, na to
pytanie każdy sam powinien sobie odpowiedzieć po obejrzeniu „Pani Bovary” w Teatrze
Osterwy, dlatego tym bardziej zachęcam do przeżycia tej historii osobiście.
Cieszy mnie to, że nasz lubelski teatr sięga po takie klasyki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz