sobota, 19 grudnia 2015

MAD MAX: NA DRODZE GNIEWU (2014)


/Adam Wodyk/


Sądzę, że niniejszą recenzję wypadałoby zacząć od uwagi, że nie wszyscy miłośnicy kina zachwycają się postapokaliptycznymi widowiskami. Można nawet zaryzykować stwierdzenie, że Mad Max ma tyluż wielbicieli, co i wrogów. Przezorny krytyk, wyczulony na tego typu uproszczenia, uznałby tę konstatację za zbyt naiwną, za "pójście na łatwiznę", skazanie się na wieczny rozbrat "między Światłem a Ciemnością". A gdzie szarość? 



Odpowiedź na to pytanie pozostawmy przezornemu krytykowi, a sami spróbujmy zmierzyć się z dużo trudniejszym i znacznie bardziej frapującym problemem: czy będąc zdecydowanym „przeciwnikiem” Mad Maxa, byłbym zdolny w obiektywny sposób ocenić jego pozycję (jako superbohatera) w filmowym uniwersum? Czy potrafiłbym w miarę trafnie i logicznie wskazać wady i zalety dzieła George’a Millera, nawet jeśli to dzieło przyprawia mnie o mdłości i sprawia, że sinieję na twarzy?
Owszem. Uważam, że nie nastręczyłoby to zbyt wielu trudności. Jako, że celem tej recenzji jest próba wskazania dwóch walorów omawianego widowiska, nie będę rozwodził się nad technicznymi usterkami, czy błędami natury artystycznej, które w nim dostrzegłem, gdyż nie ma to najmniejszego sensu. Aby zachować logikę wywodu i nie zboczyć na manowce teoretycznych rozważań, stwierdzę tylko sentencjonalnie, że czwarta odsłona przygód szalonego mściciela stanowi według mnie metaforę artystycznej porażki, gniot z gatunku „sorry man, but we can’t stop making łubu-du”, film wrzaskliwy i obrzydliwy, przeładowany efektami specjalnymi, które w wielu ujęciach rażą swoją sztucznością.
Jak więc możliwe, że znalazłem w tej produkcji jakiekolwiek zalety? Cóż, może wydać się to dziwne, ale zachwyciła mnie scena walki Maxa z jedną z bohaterek – Furiosą (w tej roli Charlize Theron). Furiosa jest specyficzną postacią. Można ją uznać za kobietę, gdyż posiada odrobinę wrażliwości, lecz co ciekawe, wyśmienicie strzela z broni i nieraz zaskakuje widzów swoją „krzepą” (a przecież jest szczuplutka!), grzmocąc przeciwników o wiele mocniej niż „hardy Max”! Niemniej jednak w scenie, o której wspomniałem, to główny bohater wychodzi ze starcia zwycięsko.
Od razu zaznaczę, że bynajmniej nie jestem zwolennikiem przemocy, a uwagi tej nie zapisuję tylko po to, żeby usprawiedliwić swój zachwyt nad wybranym fragmentem filmu. Można uznać go oczywiście za „apoteozę agresji” i myślę, że wielu by się z tym zgodziło. Chciałbym jednak dodać, że zachwyt, któremu uległem, nie ma w sobie nic z perwersji i nie skupia się na samym obrazie walki, lecz wynika niejako z fascynacji dynamicznym montażem i biegłością filmowców w tworzeniu skondensowanych, migotliwych ujęć, które łączą się w spójną serię płynnych obrazów i onieśmielają widza siłą swojej ekspresji. Oglądający tę scenę widz nie może przewidzieć, kto z bohaterów zwycięży i być może wcale nie chce tego przewidywać, bo z zapartym tchem wpatruje się w błyskające kadry. Olśniewa go sam żywioł walki bijący z ekranu, energia zadawanych ciosów i straszliwa furia walczących. Odrobinę oddechu złapać można dopiero wówczas, gdy Max pochyli się nad pokonaną przeciwniczką z pistoletem w dłoni, a wszyscy pozostali bohaterowie, którzy pośrednio również brali udział w tym starciu, zastygną bez ruchu jak posągi, oszołomieni, podobnie jak widzowie, nadmiarem napięcia i nieruchomością ciszy, jaka zapanuje przez moment w całym filmowym świecie.
Ostatni akapit tego krótkiego szkicu zamierzam poświęcić fragmentowi ścieżki filmowej, której autorem jest Tom Holkenborg, znany pod pseudonimem Junkie XL. Nie mam zbyt wielkiej wiedzy na temat muzyki filmowej, ale nawet jako laik mogę stwierdzić, że partytura nie wyróżnia się niczym szczególnym. Jest to ilustracja muzyczna nasycona elektronicznym brzmieniem, typowa dla filmu akcji. Niemniej jednak po jej uważnym przesłuchaniu można odkryć, że zawiera kilka tematów, skomponowanych na sposób „klasyczny”. Jeden z nich przykuł moją uwagę. Pojawia się po raz pierwszy w początkowych scenach filmu, gdy bohaterowie usiłują przedrzeć się przez potężną burzę piaskową. Jest to fragment utrzymany w niezwykle podniosłej stylistyce. Widać, że kompozytor tworząc go sięgnął po tradycyjne instrumentarium, wyraźnie bowiem słyszymy instrumenty dęte i smyczkowe. Pierwsze obrazują monumentalizm przedstawianej w filmie przestrzeni (pustynia) i potęgę strasznego żywiołu, a także wprowadzają do filmu nieoczekiwany element patosu. Drugie natomiast rozbrzmiewają nieco delikatniej i dzięki temu nasycają ścieżkę dźwiękową swoistym dramatyzmem. Tak misternie skonstruowana muzyka potrafi rozbudzić w odbiorcy uczucie wzniosłości i roztoczyć mu przed oczyma perspektywę cudownego ogromu, z którym można się zetknąć jedynie przez obcowanie ze sztuką.
(Na zakończenie tych rozważań należałoby dodać, że nawet w tak idiotycznym filmie jak Mad Max można odnaleźć coś wartościowego i absorbującego

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz