wtorek, 9 grudnia 2014

Szokowanie i prowokowanie

Na końcu łańcucha, Teatr im. J. Osterwy, Lublin
/Milena Florczak/



Spektakl „Na końcu łańcucha” w reżyserii Mateusza Pakuły to dość luźna, współczesna adaptacja Szekspirowskiej historii o Tytusie Andronikusie. Reżyser postawił głównie na oryginalność, zaskoczenie widza i kontrowersję, za wszelką cenę unikając biernego odtwórstwa. Jednak czy w swojej interpretacji nie poszedł o krok za daleko?


            Od pierwszych minut spektaklu główną rolę gra szokowanie i prowokowanie, bo otóż na scenie widzimy małą dziewczynkę, która prowadza na smyczy dwóch mężczyzn w ordynarnych strojach rodem z filmów dla dorosłych o zabarwieniu homoseksualnym. Oczywiście możemy w tej scenie doszukiwać się konkretnego przesłania, analizować ją pod kątem zarówno feministycznych postulatów, jak również odczytywać metaforykę ubezwłasnowolnienia człowieka przez jego instynkty pierwotne, które posiada od urodzenia i których nigdy się nie wyzbędzie. Jednak przesłanie, jeśli założymy, że jakieś w ogóle jest, zostaje przyćmione poprzez ukazany skandal obyczajowy, który gra tutaj pierwsze skrzypce.
            W późniejszej części spektaklu przechodzimy w końcu do historii Tytusa Andronikusa, jednak dość fragmentarycznej i luźno potrakowanej. Dwóch mężczyzn-psów widzimy teraz w roli Demetriusza i Chirona, synów królowej Tamory. W postacie te wcielają się Paweł Kos i Wojciech Rusin. Historię Szekspirowską Mateusz Pakuła zaczyna od dobrze odegranej sceny, aczkolwiek bardzo erotycznej, a wręcz wulgarnej i cieknącej obsceną, a mianowicie gwału Lawinii, córki Andronikusa, którego sprawcami są wspomniani Demetriusz i Chiron. Wybór tej sceny, jako zapoczątkowującej właściwą historię nie jest niczym zadziwiającym – reżyser w dalszej części przedstawienia teatralnego również za wszelką cenę pragnie szokować i wzbudzać kontrowersje.
            Nie można jednak stwierdzić, że „Na końcu łańcucha” to sztuka pozbawiona jakichkolwiek walorów, kompletnie pusta i bez jakiegokolwiek przekazu. Spektakl ratuje przede wszystkim dobra gra aktorska całego zespołu, a w szczególności Daniela Dobosza odgrywającego rolę Jokera. Ów dość tajemniczy jegomość to postać, która moim zdaniem jest największym plusem tej sztuki. Możemy jako widzowie oglądać na scenie osobę, która balansuje na granicy szaleństwa, oscyluje pomiędzy tym co realne, a tym, co nierzeczywiste, wnosi ogromny ładunek emocjonalny na scenę, a przede wszystkim nie jest postacią skonkretyzowaną, którą przeciętny widz mógłby bardzo szybko umiejscowić w jakichś konkretnych kanonach.
            Takich barwnych, zapadających w pamięć postaci w „Na końcu łańcucha” spotykamy o wiele więcej, jednak o tyle, o ile Daniel Dobosz jako Joker jest naprawdę barwny w każdym znaczeniu, tego słowa, o tyle wspomniane wcześniej postacie nazwałabym raczej „barwnymi”, ponieważ wyróżniają się w nieco odmienny, w moim odczuciu niepozytywny sposób. Na scenie widzimy grupę wampirów, która śpiewa popowe piosenki, a ich „lider” wampir Rafał, którego odgrywa Krzysztof Olchawa, opowiada żenujące dowcipy na niezwykle niskim poziomie. Podobnie sytuacja ma się z Kapitanem Planetą, czy dwoma Spidermanami, którzy to, nie ukrywając, wprowadzili mnie w poczucie głębokiego zażenowania i poza utartym zwrotem „przełamania konwencji” i „współczesnej interpretacji” totalnie nic do całości sztuki nie wnoszą. Może poza podkreśleniem po raz kolejnym zamysłu reżysera, jakim niewątpliwie był element szokowania. Oczywiście i w przypadku tych postaci i scen możemy doszukiwać się sensu – krytyki popkultury, czy zjawiska globalizacji i makdonaldyzacji, krytyki obniżenia tzw. kultury wysokiej i tak dalej, jednak moim zdaniem byłaby to czysta nadinterpretacja i wymuszone dopasowywanie ideologii.
            Z drugiej strony nie można powiedzieć, że „Na końcu łańcucha” to sztuka pozbawiona jakiegokolwiek przekazu napisana przez skandalistę grafomana. W ciągu całego spektaklu pojawiają się monologi poszczególnych postaci, które są kluczem interpretacyjnym niezbędnym do zrozumienia całości dzieła. Dzięki tym monologom bohaterowie przekazują myśli, które pozwolę sobie nazwać czymś na wzór „prawd żywych”, snują filozoficzne refleksje, tworzą zjawisko tzw. teatru w teatrze. Jedynym minusem tej formy jest to, iż wypowiedzi te są zdecydowanie zbyt obszerne, przez co można bardzo łatwo sracić uwagę czy najzwyczajniej w świecie się znudzić.
            Podsumowując moje subiektywne odczucia dotyczące „Na końcu łańcucha” Mateusza Pakuły nie zawaham się stwierdzić, że jest to sztuka przeciętna, a nawet kiepska. Myślę, że jeśli ktokolwiek zdecydowałby się obejrzeć ją po raz drugi, to prędzej dla nagiego biustu Halszki Lehman, niż dla głębszych przeżyć duchowych i innych wrażeń estetycznych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz