niedziela, 14 grudnia 2014

Obwąchał mnie szalenie przystojny pies

Na końcu łańcucha, Teatr im. J. Osterwy, Lublin
/Natalia Płaza/



W pewien listopadowy piątek wieczorem zadzwonił do mnie tata i jak każdy zatroskany rodzic zapytał swoją ukochaną córeczkę jak minął jej wieczór. "Świetnie tato" - odpowiedziałam - "Obwąchał mnie szalenie przystojny pies, flirtowałam z wampirem, a później patrzyłam jak matka zjada swoje dzieci. I uprzedzając Twoje następne pytanie, tatusiu - nic nie brałam - byłam w teatrze..."


Choć tego typu rozmowa niewątpliwie mogłaby trwale uszkodzić zdrowie psychiczne niejednemu rodzicowi, to jest ona fantastycznym streszczeniem spektaklu, który do niedawna można było oglądać w lubelskim Teatrze im. Juliusza Osterwy.
"Na końcu łańcucha", bo o tej sztuce mowa, to tak naprawdę nic nowego. Jeżeli przyjrzymy się treści to bardzo szybko dojdziemy do wniosku, że opowiedziano nam historię, którą każdy amator teatru słyszał już setki razy. Autor sztuki, Mateusz Pakuła, sprzedaje widzom oklepany już tekst Szekspira - tyle że we współczesnej oprawie. Wyciąga "Tytusa Andronikusa" z pruderyjnej, szesnastowiecznej Anglii i opowiada go jeszcze raz, ale teraz zupełnie innym tonem. Ozdabia tekst rockową muzyką (bardzo dobrą rockową muzyką!!!), wprowadza postaci z komiksów (chyba lepiej znane gimnazjalistom niż bywalcom teatrów) i przyprawia to wszystko ogromną dawką typowo kabaretowego humoru.
Na scenie budowana jest swego rodzaju bomba atomowa, która eksploduje, powodując przy tym ogromny chaos. I właśnie z tego chaosu zaczyna wyłaniać się sens całego spektaklu, jego prawda i emocje. Emocje, tak intensywne i sprzeczne ze sobą, że wstrząsają każdym. Na początku spektaklu siedzi się kompletnie zażenowanym zastanawiając się jak wyjść z sali, ale po chwili na scenę wychodzi załamany ojciec i od razu całe zażenowanie ustępuje miejsca nieopisanemu żalowi. Są momenty, gdzie nie sposób powstrzymać się od śmiechu (na przykład kiedy słyszy się zdanie: "Kiedy mówię, że patrzysz na mnie jak motel na autostradę..."), a są takie chwile, że co najmniej połowa widowni po kryjomu ociera łzy.
Myślę, że w tej sztuce każdy mógł zobaczyć zupełnie różne rzeczy, ale każdy widział zło, ludzkie okrucieństwo, które czai się wszędzie, przysłowiowe "ludzie ludziom...". Gwałty, morderstwa, zdrady. Słowem, wszystko co zaprowadziło nas do "pieprzonej Hiroszimy" jak mówi jeden z bohaterów. Spektakl na pewno otwiera oczy na pewne kwestie i wmawia, że nikt z nas nie jest w tym wszystkim bez winy. Pokazuje, że każdy z nas ma swój łańcuch, a na jego końcu wszystkie swoje grzechy, słabości i lęki.
Całość jest jednak wstrząsająca, nie tylko z powodu niezwykłego scenariusza, ale również dzięki niesamowitej oprawie wizualnej. Scenografia i kostiumy Justyny Elminowskiej przenoszą nas w zupełnie inny wymiar. Idealnie dopasowują się do każdej sytuacji.
Nie sposób też nie powiedzieć tutaj o całkiem niezłej grze aktorskiej. Chociaż nie każdy z aktorów przekonał mnie do siebie w stu procentach, to kilkoro z nich kompletnie wbiło w fotel. Niesamowita była na pewno Marta Ledwoń jako Tamora i oczywiście Daniel Dobosz jako Joker/Kaliban. Wspaniały show dało także Stowarzyszenie Wampirów Emeytów ze swoim liderem Wampirem Rafałem na czele (w tej roli rewelacyjny Krzysztof Olchawa). Cieszę się też z faktu, że większość realizatorów to ludzie młodzi. Dobrze, że dostają prawo do głosu i mogą wnieść coś od siebie we współczesny teatr.
Można oczywiście szukać dziur w całym. Można powiedzieć, że poszczególne części spektaklu są nierówne albo że niektóre pojawiające się na scenie postaci nie wnoszą niczego nowego do sztuki, ale chyba nie o to chodzi. Dla mnie spektakl "Na końcu łańcucha" był z całą pewnością niesamowicie spędzonym wieczorem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz