poniedziałek, 6 maja 2013

Na osiedlu transwestytów...




Pięć róż dla Jennifer

/Pietro Giorgio/
             W ostatnich miesiącach jedyny na toruńskiej mapie teatralnej zawodowy teatr dramatyczny Wilama Horzycy postarał się o kilka nowych premier, a wśród nich znalazła się sztuka włoskiego dramatopisarza XX wieku Annibale Ruccello uwieńczona tytułem oryginalnym Le cinque rose per Jennifer, co w polskim tłumaczeniu znaczy tyle samo, co Pięć róż dla Jennifer.
            Poruszona została w nim historia transseksualisty o imieniu Jennifer (w tej roli Paweł Tchórzelski), która od trzech miesięcy czeka z niecierpliwością na telefon od poznanego w nocnym klubie mężczyzny. Pech sprawia jednak, że wszystkie telefony do niej skierowane przez zakłócenia na linii, są de facto adresowane do jej sąsiadów z nowo oddanego do użytku osiedla. 
Tytułowa bohaterka jest człowiekiem prowadzącym wzorowo dom, co wieczór nakrywa biały obrus i przyrządza kolację dla, od dawna wyczekiwanego Franca, łudząc się, że w końcu się pojawi. Żeby było śmieszniej, na tym, jak wspomniałem, nowo oddanym do użytku osiedlu mieszka więcej osób transseksualnych i transwestytów! Mało tego: sporo z nich traci życie w dziwnych okolicznościach, z rąk grasującego na tymże osiedlu psychopaty, o czym donosi regularnie w lokalnym radiu spikerka Gloria, grana przez Małgorzatę Abramowicz.

            W gruncie rzeczy jest to bardziej smutne, niż śmieszne, ponieważ bohaterowie/mieszkańcy osiedla, żyjąc wewnątrz pewnego zamkniętego obszaru i kisząc się tylko we własnym sosie są jeszcze bardziej odcięci od świata i stopniowo coraz bardziej pogrążają się w samotności. Bohaterowie sztuki, a właściwie bohaterki, to samotne osoby poszukujące bliskości drugiego człowieka, wiecznie na niego czekające, korzystające z możliwości zadzwonienia do, już wspomnianego wcześniej, lokalnego radia i wyrzucenia z siebie tego, co leży im na wątrobach (tu mowa także o kolejnej bohaterce – zdesperowanej Anuncjacie i Soni, w jednej osobie, granej przez Annę Romanowicz-Kozanecką).
            Poza tytułową Jennifer, na uwagę w spektaklu Marii Spiss zasługuję także rola Jarosława Felczykowskiego, który również wcielił się w oblicze Anny-transseksualisty (tu aluzja do obecnie głośnej postaci na polskiej scenie politycznej – Anny Grodzkiej). Tak fenomenalnie ucharakteryzowany na pewno wzbudził podobne skojarzenia również u innych widzów...
            Mnie osobiście przedstawienie w szczególny sposób nie urzekło. Idąc na nie nie wiedziałem za bardzo, czego mam się spodziewać. Co prawda zostały w nim poruszone problemy, z którymi boryka się dzisiejsze polskie (i nie tylko) społeczeństwo, to jednak czułem się nieco znudzony treścią tejże sztuki. Temat był, jest i będzie trudnym tematem, który w realnym świecie wywołuje spore kontrowersje, budzi często obrzydzenie i niechęć podejmowania go, to jednak jest stale obecny, kto wie... może i na naszych osiedlach...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz