/Ewa Rudnicka/
Premiera studencka sztuki Hanocha
Levina wypełniła widzami teatr po same brzegi. Nagle wszyscy, którzy
postanowili wejść z pierwszym dzwonkiem i rozsiąść się wygodnie w fotelach,
zderzyli się z podniesioną kurtyną a dokładnie, zdawałoby się, z piętrowymi
autobusami rozstawionymi na scenie, w których, znajdowały się pokoje, połączone
w kanciaste półkola. Obok tej wielkiej konstrukcji został ustawiony jeden,
oddzielnie stojący, prawdziwy autobus. Cała scenografia, która wypełniła
niemalże całą przestrzeń gry przeznaczonej dla aktorów zostawiła niewielki
kwadrat, przed którym zostały umieszczone schody – trzy lub cztery stopnie
schodzące w dół.
I cała scenografia byłaby martwym pięknym dziełem artysty gdyby nie bohaterowie, od początku obecni w swoich autobusowych pokojach „porozrzucani”, każdy w swojej własnej, odrębnej opowieści. Cała ta konstrukcja wraz z aktorami w środku, wciąga nas w ich świat. Każdy „autobus” - pokój – to odrębna historia, historia postaci, rodziny, która w nim żyje. Widz postawiony jest w sytuacji podglądacza, niczym swojego sąsiada. Ta sytuacja stwarza między aktorami a nami – widzami, coś w rodzaju szklanej szyby – granicy, przez którą do woli widz może obserwować perypetie zwykłych ludzi. Ludzi, którzy żyją z dnia na dzień, próbując wydostać się ze swojego „ciasnego” mieszkania i wyjechać, gdzieś „tam”, gdzie według naszych bohaterów będzie im lepiej, gdzie będą szczęśliwsi.
To zwykli ludzie, ze zwykłymi, codziennymi ich własnymi problemami, z którymi nie mogą sobie poradzić, do tego osamotnieni i zrezygnowani, próbujący zmienić coś, cokolwiek, w konsekwencji godzący się na to, co los im podsuwa „pod nos”.
Aktorzy ciekawie wpisują się w całą scenografię. Są ucharakteryzowani w sposób odpowiadający ich charakterom. Zbuntowana
Bianka (Marta Sroka) ubrana cała na czarno w stylu rockowym i jej słodka siostra Nina ( Halszka Lehman) - ubrana cała na różowo. Stroje nie tylko oddają charakter bohatera ale też idealnie wpisują się w pomieszczenie – mieszkanie, zamieszkujące przez danego bohatera.
Choć pod względem wizualnym
całość idealnie ze sobą współgrała to ileż można zachwycać się pięknem i
pomysłowością scenograficzną? Treść choć bogata znaczeniowo, rozwleczona na
trzy godziny, nużyła. Doprawiona o jąkanie Zigiego (Daniel Dobosz), sprawiała
wrażenie, że nigdy się nie skończy. Pomimo tych uwag sądzę jednak, że warto
było poświęcić na nią tyle czasu. Widz oglądając sztukę Pakujemy manatki mógł
zderzyć się z samym sobą i choć przez chwilę zobaczyć na scenie siebie samego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz