/Sabina Majcher/
Jesteśmy w stanie wyobrazić sobie ciasne osiedle mieszkaniowe?
Najlepiej, żeby znajdywało się w miejscu byłego getta
żydowskiego, w najbiedniejszej dzielnicy miasta – gdzie rzadko
ktokolwiek sprząta, gdzie spotkać można wiele bezpańskich kotów,
gdzie każdy każdego bardzo dobrze zna...
Tak
samo, jak bohaterzy najnowszej inscenizacji w reżyserii Artura
Tyszkiewicza, jaka na początku marca miała swoją premierę na
deskach Teatru Osterwy w Lublinie. Tyszkiewicz bardzo ulubił sobie
Hanocha Levina i jego ciężkie dramaty. Bardzo dobrze, że tak sobie
je upatrzył. Bardzo dobrze, że upatrzył sobie Pakujemy manatki
– wraz z lubelskim zespołem aktorskim przygotował to naprawdę
zgrabnie.
Wszystko staje się jasne, gdy kurtyna
podnosi się do góry. Wszyscy bohaterowie mieszkają w
autobusach. Jednak te autobusy, przypominające momentami stare,
poczciwe wehikuły polskich lat 70-tych, to jednocześnie mieszkania
bohaterów sztuki. Stłoczone, przytulone do siebie klitki:
ciasne, małe, ma się jakieś dziwne wrażenie, że brudne i
śmierdzące. Mieszkańcy koło siebie, mieszkańcy pod i nad sobą –
sąsiad z sąsiadem znają się jak łyse konie. Podczas całego
spektaklu widzowie ze swoich bezpiecznych miejsc podglądają: po
trochu smutne, po trochu przykre życie bohaterów. Czy na
pewno? Czy jest ktoś, kto nie czuł, że tak naprawdę ogląda
historię bardzo dobrze mu znaną? Historię, która
bezpośrednio lub pośrednio dotyczy jego samego?
Perypetie bohaterów są trudne, ponieważ są bardzo
prawdziwe. Prawie każdy z nich żyje jednym marzeniem – aby móc
wreszcie stąd wyjechać. Elchanan (Przemysław Gąsiorowicz) na
pewno marzy w ten sposób. Chce wyjechać do Szwajcarii,
uwolnić się od matki Henii (Anna Świetlicka), ożenić się.
Zamiast tego źle sypia w nocy, przesiaduje w kuchni i pochłania
hektolitry wody mineralnej... jakby tego było mało, spędza dużo
czasu u prostytutki, gdzie zostawia te nieszczęsne pieniądze, za
które miał kupić sobie bilet wstępu do Szwajcarii. Zigi
(Daniel Dobosz) to jąkała i osiedlowy fajtłapa.
Najpierw widzimy,
że „coś emocjonalnego” łączy go z Niną (Halszka Lehman) –
plastikową dziewczyną z domu obok – po tym, jak Nina daje mu
kosza, chłopak ląduje w ramionach napotkanego w dyskotece Alfonsa
(Artur Konięcki). Czyżby Zigi był nieszczęśliwym, zagubionym
chłopcem? Z pewnością takim jest, zanim nie spotkał geja, który
raczej chce go wykorzystać, aniżeli odwzajemnić uczucie.
Najbardziej przejmującą historię nosi w sobie z pewnością babcia
Bobba (Nina Skołuba-Uryga), wywożona przez syna Munia (Wojciech
Dobrowolski) do domu opieki, za każdym razem wraca. Wostatnim
podejściu Munia widzimy wyraźnie, jak mężczyzna ciągnie swoją
matkę po ziemi, aby wreszcie już na dobre wsadzić ją do tego
autobusu, który zawiezie ją w miejsce, którego ani ona
ani jego rodzina nie zamierzają nigdy odwiedzić.
Co tak naprawdę znaczy sam tytuł sztuki? Po obejrzeniu spektaklu
zdaje się, że „pakowanie manatek” znaczy to samo, co pakowanie
do grobu. Jesteśmy świadkami ośmiu pogrzebów – z każdym
kolejnym coraz mniej chce się komukolwiek z bohaterów
wyjeżdżać. Z każdym kolejnym pogrzebem, jest coraz mniej osób,
które mogłyby wyjechać...
Artur Tyszkiewicz dobrze adaptuje Levina – na tyle dobrze, że
warto każdemu to zobaczyć. I to nie tylko pierwszy i ostatni raz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz