wtorek, 3 czerwca 2014

Pakujemy manatki z Levinem w Osterwie

Pakujemy manatki, Teatr im. J. Osterwy, Lublin

/Sabina Majcher/
Jesteśmy w stanie wyobrazić sobie ciasne osiedle mieszkaniowe? Najlepiej, żeby znajdywało się w miejscu byłego getta żydowskiego, w najbiedniejszej dzielnicy miasta – gdzie rzadko ktokolwiek sprząta, gdzie spotkać można wiele bezpańskich kotów, gdzie każdy każdego bardzo dobrze zna...
Tak samo, jak bohaterzy najnowszej inscenizacji w reżyserii Artura Tyszkiewicza, jaka na początku marca miała swoją premierę na deskach Teatru Osterwy w Lublinie. Tyszkiewicz bardzo ulubił sobie Hanocha Levina i jego ciężkie dramaty. Bardzo dobrze, że tak sobie je upatrzył. Bardzo dobrze, że upatrzył sobie Pakujemy manatki – wraz z lubelskim zespołem aktorskim przygotował to naprawdę zgrabnie.
O co chodzi z tym osiedlem?
Wszystko staje się jasne, gdy kurtyna podnosi się do góry. Wszyscy bohaterowie mieszkają w autobusach. Jednak te autobusy, przypominające momentami stare, poczciwe wehikuły polskich lat 70-tych, to jednocześnie mieszkania bohaterów sztuki. Stłoczone, przytulone do siebie klitki: ciasne, małe, ma się jakieś dziwne wrażenie, że brudne i śmierdzące. Mieszkańcy koło siebie, mieszkańcy pod i nad sobą – sąsiad z sąsiadem znają się jak łyse konie. Podczas całego spektaklu widzowie ze swoich bezpiecznych miejsc podglądają: po trochu smutne, po trochu przykre życie bohaterów. Czy na pewno? Czy jest ktoś, kto nie czuł, że tak naprawdę ogląda historię bardzo dobrze mu znaną? Historię, która bezpośrednio lub pośrednio dotyczy jego samego?
Perypetie bohaterów są trudne, ponieważ są bardzo prawdziwe. Prawie każdy z nich żyje jednym marzeniem – aby móc wreszcie stąd wyjechać. Elchanan (Przemysław Gąsiorowicz) na pewno marzy w ten sposób. Chce wyjechać do Szwajcarii, uwolnić się od matki Henii (Anna Świetlicka), ożenić się. Zamiast tego źle sypia w nocy, przesiaduje w kuchni i pochłania hektolitry wody mineralnej... jakby tego było mało, spędza dużo czasu u prostytutki, gdzie zostawia te nieszczęsne pieniądze, za które miał kupić sobie bilet wstępu do Szwajcarii. Zigi (Daniel Dobosz) to jąkała i osiedlowy fajtłapa.
Najpierw widzimy, że „coś emocjonalnego” łączy go z Niną (Halszka Lehman) – plastikową dziewczyną z domu obok – po tym, jak Nina daje mu kosza, chłopak ląduje w ramionach napotkanego w dyskotece Alfonsa (Artur Konięcki). Czyżby Zigi był nieszczęśliwym, zagubionym chłopcem? Z pewnością takim jest, zanim nie spotkał geja, który raczej chce go wykorzystać, aniżeli odwzajemnić uczucie. Najbardziej przejmującą historię nosi w sobie z pewnością babcia Bobba (Nina Skołuba-Uryga), wywożona przez syna Munia (Wojciech Dobrowolski) do domu opieki, za każdym razem wraca. Wostatnim podejściu Munia widzimy wyraźnie, jak mężczyzna ciągnie swoją matkę po ziemi, aby wreszcie już na dobre wsadzić ją do tego autobusu, który zawiezie ją w miejsce, którego ani ona ani jego rodzina nie zamierzają nigdy odwiedzić.
Co tak naprawdę znaczy sam tytuł sztuki? Po obejrzeniu spektaklu zdaje się, że „pakowanie manatek” znaczy to samo, co pakowanie do grobu. Jesteśmy świadkami ośmiu pogrzebów – z każdym kolejnym coraz mniej chce się komukolwiek z bohaterów wyjeżdżać. Z każdym kolejnym pogrzebem, jest coraz mniej osób, które mogłyby wyjechać...
Artur Tyszkiewicz dobrze adaptuje Levina – na tyle dobrze, że warto każdemu to zobaczyć. I to nie tylko pierwszy i ostatni raz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz