
/Małgorzata Adamczyk/
Choć grają komedię, to śmiechu na
widowni nie słychać zbyt często, za to skrzypienie foteli owszem. Na sali
siedzi znużony widz. Ogląda dwuipółgodzinny spektakl raz po raz spoglądając na
zegarek. Ktoś umiera – a krew nie leje się strumieniami, ktoś odchodzi –
niezbyt spektakularnie, ktoś cierpi – nie dość spazmatycznie. Nuda. Znaczy się
aktorzy – nieprzygotowani, niedoświadczeni, beznadziejni, a nade wszystko
ci młodzi. Oni przecież nie wiedzą, nie rozumieją... A może te słowa nie
dotyczą aktorów, lecz widza, który nie zauważył na scenie… siebie?!



Wielość postaci powoduje też, iż
nie sposób patrzeć wnikliwie na ich konstrukcje czy realizacje aktorską. I
słusznie!
Bo jak wcześniej wykazałam, nie należy skupiać się tutaj na
jednostce, lecz wielości. Liczba postaci ma też inne znaczenie. Pakujemy
manatki. Komedia na osiem pogrzebów to 500. premiera w Teatrze im. Juliusza
Osterwy w Lublinie. Dyrektor artystyczny teatru, a tym samym reżyser spektaklu
– Artur Tyszkiewicz – zaznacza, iż bardzo zależało mu na tym, aby w
jubileuszowym spektaklu zagrał niemal cały zespół aktorski. Zaznacza, iż sam
wybór treści, również nie był przypadkowy.
Zdaniem Tyszkiewicza, Lublin też mógłby być miejscem prezentowanym w tym spektaklu. Jego mieszkańcy żyliby w tych samych małych mieszkankach, upchniętych w ciasny zaułek. Nie dałoby się tu niczego ukryć, schować się przed spojrzeniami ciekawskich sąsiadów, uciec od komentarzy i plotek. A przecież o tym właśnie marzą – o ucieczce. Chcą wsiąść w pociąg – wyjechać, ruszyć się z miejsca, zmienić coś w swoim życiu. Ich tragizm polega jednak na niemożności ruchu. Pakują swoje manatki, lecz utkwieni na tym przystanku życia, czekają na pociąg śmierci. Ta, gości w ich miasteczku bardzo często, bo – jak sugeruje sam tytuł – osiem razy. Nie sposób wskazać jakikolwiek klucz tej „umieranki” – stoimy nad grobem mężczyzn i kobiet, starych i młodych... Ta przypadkowość i nieprzewidywalność pokazuje, jak potężną siłą jest śmierć. Jej częste pojawianie się powoduje też, iż staje się ona – paradoksalnie – elementem komediowym. „Nie szykuje się tam u Was jakiś pogrzeb?” – pyta jedna z postaci. Z pewnością byłoby to urozmaicenie ich nudnego życia. Jest to jednak gorzka komedia. Żałuję, że nie wszyscy widzowie to dostrzegli. Zwłaszcza Ci, którzy zaśmiewali się niemal do łez, gdy padło słowo „Świnie!” z ust wspomnianego wcześniej jąkającego się chłopaczka w sweterku. Uwiedziony przez innego mężczyznę ucieka od niego i wraca do domu złamany, rozgoryczony, świadomy swojej porażki.

Zdaniem Tyszkiewicza, Lublin też mógłby być miejscem prezentowanym w tym spektaklu. Jego mieszkańcy żyliby w tych samych małych mieszkankach, upchniętych w ciasny zaułek. Nie dałoby się tu niczego ukryć, schować się przed spojrzeniami ciekawskich sąsiadów, uciec od komentarzy i plotek. A przecież o tym właśnie marzą – o ucieczce. Chcą wsiąść w pociąg – wyjechać, ruszyć się z miejsca, zmienić coś w swoim życiu. Ich tragizm polega jednak na niemożności ruchu. Pakują swoje manatki, lecz utkwieni na tym przystanku życia, czekają na pociąg śmierci. Ta, gości w ich miasteczku bardzo często, bo – jak sugeruje sam tytuł – osiem razy. Nie sposób wskazać jakikolwiek klucz tej „umieranki” – stoimy nad grobem mężczyzn i kobiet, starych i młodych... Ta przypadkowość i nieprzewidywalność pokazuje, jak potężną siłą jest śmierć. Jej częste pojawianie się powoduje też, iż staje się ona – paradoksalnie – elementem komediowym. „Nie szykuje się tam u Was jakiś pogrzeb?” – pyta jedna z postaci. Z pewnością byłoby to urozmaicenie ich nudnego życia. Jest to jednak gorzka komedia. Żałuję, że nie wszyscy widzowie to dostrzegli. Zwłaszcza Ci, którzy zaśmiewali się niemal do łez, gdy padło słowo „Świnie!” z ust wspomnianego wcześniej jąkającego się chłopaczka w sweterku. Uwiedziony przez innego mężczyznę ucieka od niego i wraca do domu złamany, rozgoryczony, świadomy swojej porażki.
Słabym punktem spektaklu okazała
się być scenografia. O ile pomysł stworzenia mieszkań z blach samochodowych,
przeniesienia gotowych konstrukcji autobusowych na scenę (podkreślających owy
pęd, o którym była mowa wcześniej) okazał się – w moim odczuciu – strzałem w
dziesiątkę, to jednak rozmieszczenie ich uniemożliwiło mi swobodne śledzenie
losów postaci. Niektóre elementy umieszczone prostopadle do brzegu sceny,
skutecznie zasłaniały przeciwległy mi plan sceny. Wymagało to ode mnie – jako
widza – sporej gimnastyki, aby móc dojrzeć, co dzieje się za tajemniczym
autobusem.
Historia ludzi zwykłych, nudnych,
mijanych raz po raz w jakimś „nigdzie”, w jakimś „nigdy”, zostaje przeniesiona
na „tu” i „teraz”. Bohaterami tej sztuki stajemy się „my”, a scenariusz
pisze „życie”. To, jakim go zobaczysz na scenie zależy tylko od Ciebie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz