środa, 4 czerwca 2014

Premiera studencka Hanocha Levina



Pakujemy manatki. Komedia na osiem pogrzebów, premiera studencka, Teatr im. Juliusza Osterwy w Lublinie
/Małgorzata Adamczyk/

Choć grają komedię, to śmiechu na widowni nie słychać zbyt często, za to skrzypienie foteli owszem. Na sali siedzi znużony widz. Ogląda dwuipółgodzinny spektakl raz po raz spoglądając na zegarek. Ktoś umiera – a krew nie leje się strumieniami, ktoś odchodzi – niezbyt spektakularnie, ktoś cierpi – nie dość spazmatycznie. Nuda. Znaczy się aktorzy – nieprzygotowani, niedoświadczeni, beznadziejni, a nade wszystko ci młodzi. Oni przecież nie wiedzą, nie rozumieją... A może te słowa nie dotyczą aktorów, lecz widza, który nie zauważył na scenie… siebie?!

Bohaterowie tekstu Hanocha Levina, który wybrzmiał 14 marca 2013 roku na deskach lubelskiego Teatru im. Juliusza Osterwy to ludzie reprezentujący różne typy społeczne. Przebiegła prostytutka w białych kozakach i uzależniony od jej usług chłopak w białych skarpetkach i klapkach Kubota. Jest mężczyzna z grubym portfelem oraz skąpana w cekinach panienka o blond włosach, która czyha na jego pieniądze. Mamy nieszczęśliwie zakochanego, jąkającego się chłopaczka w sweterku i geja, który uwodzi tego pierwszego. Jest też (z pozoru) bezwzględna metalówa, gruboskórna dziewczyna w tandetnych różowych szpilkach, dresie i z „brzuchem”.
Nie zabrakło też zażerającej swe smutki kobiety po czterdziestce, milczącej staruszki, której nikt nie chce, młodego mężczyzny chorego na raka, czy chłopaka z pewnym defektem fizycznym. Nie zapominajmy o uwodzicielu po pięćdziesiątce i jego kochankach. Ci ludzie to też ojcowie, matki, córki, synowie, babki… Nie sposób spamiętać imion wszystkich postaci i to nie tylko ze względu na ich obce brzmienie.
Nie wydaje się to też być istotne. Reżyser spektaklu pokazuje nam dwadzieścia dwie różne postacie – niewielką społeczność funkcjonującą w bliżej nieskonkretyzowanym miasteczku, co potęguje tylko uniwersalną wymowę spektaklu, na którą jest tu położony największy nacisk.
Wielość postaci powoduje też, iż nie sposób patrzeć wnikliwie na ich konstrukcje czy realizacje aktorską. I słusznie!
Bo jak wcześniej wykazałam, nie należy skupiać się tutaj na jednostce, lecz wielości. Liczba postaci ma też inne znaczenie. Pakujemy manatki. Komedia na osiem pogrzebów to 500. premiera w Teatrze im. Juliusza Osterwy w Lublinie. Dyrektor artystyczny teatru, a tym samym reżyser spektaklu – Artur Tyszkiewicz – zaznacza, iż bardzo zależało mu na tym, aby w jubileuszowym spektaklu zagrał niemal cały zespół aktorski. Zaznacza, iż sam wybór treści, również nie był przypadkowy.
Zdaniem Tyszkiewicza, Lublin też mógłby być miejscem prezentowanym w tym spektaklu. Jego mieszkańcy żyliby w tych samych małych mieszkankach, upchniętych w ciasny zaułek. Nie dałoby się tu niczego ukryć, schować się przed spojrzeniami ciekawskich sąsiadów, uciec od komentarzy i plotek. A przecież o tym właśnie marzą – o ucieczce. Chcą wsiąść w pociąg – wyjechać, ruszyć się z miejsca, zmienić coś w swoim życiu. Ich tragizm polega jednak na niemożności ruchu. Pakują swoje manatki, lecz utkwieni na tym przystanku życia, czekają na pociąg śmierci. Ta, gości w ich miasteczku bardzo często, bo – jak sugeruje sam tytuł – osiem razy. Nie sposób wskazać jakikolwiek klucz tej „umieranki” – stoimy nad grobem mężczyzn i kobiet, starych i młodych... Ta przypadkowość i nieprzewidywalność pokazuje, jak potężną siłą jest śmierć. Jej częste pojawianie się powoduje też, iż staje się ona – paradoksalnie – elementem komediowym. „Nie szykuje się tam u Was jakiś pogrzeb?” – pyta jedna z postaci. Z pewnością byłoby to urozmaicenie ich nudnego życia. Jest to jednak gorzka komedia. Żałuję, że nie wszyscy widzowie to dostrzegli. Zwłaszcza Ci, którzy zaśmiewali się niemal do łez, gdy padło słowo „Świnie!” z ust wspomnianego wcześniej jąkającego się chłopaczka w sweterku. Uwiedziony przez innego mężczyznę ucieka od niego i wraca do domu złamany, rozgoryczony, świadomy swojej porażki.
Słabym punktem spektaklu okazała się być scenografia. O ile pomysł stworzenia mieszkań z blach samochodowych, przeniesienia gotowych konstrukcji autobusowych na scenę (podkreślających owy pęd, o którym była mowa wcześniej) okazał się – w moim odczuciu – strzałem w dziesiątkę, to jednak rozmieszczenie ich uniemożliwiło mi swobodne śledzenie losów postaci. Niektóre elementy umieszczone prostopadle do brzegu sceny, skutecznie zasłaniały przeciwległy mi plan sceny. Wymagało to ode mnie – jako widza – sporej gimnastyki, aby móc dojrzeć, co dzieje się za tajemniczym autobusem.
Historia ludzi zwykłych, nudnych, mijanych raz po raz w jakimś „nigdzie”, w jakimś „nigdy”, zostaje przeniesiona na „tu” i „teraz”. Bohaterami tej sztuki stajemy się „my”, a scenariusz pisze „życie”. To, jakim go zobaczysz na scenie zależy tylko od Ciebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz