Komedia teatralna, Teatr im. J. Osterwy, Lublin
/Monika Lejnweber/
Nie jest łatwo skupić uwagę widza
przez ponad dwie i pół godziny. Jednak dla twórców „Komedii teatralnej” (mam tu
na myśli nie tylko reżysera, ale i całą obsadę aktorską oraz wszystkie osoby,
które uczestniczyły w powstawaniu tegoż spektaklu), jak się okazało, nie było
to nic nadzwyczajnego. Mimo nieco nudnawego początku, w którym to jedna z
bohaterek – Matilda (Jolanta Rychłowska) prowadzi coś w stylu monologu na temat
negatywnej recenzji wystawionej sztuki, którą reżyserowała, monologu w prawdzie
przerywanego przez inspicjenta (Ryszard Rogalski), ale tak długiego, że podczas
jego słuchania trudno jest nie zatracić głównej idei jej słów, wdrążenie się w
spektakl oraz poprawienie sobie nastroju nie było rzeczą trudną.
Doskonała modulacja głosem przez Wojciecha Rusina (w spektaklu: Harry) sprawiła, że „Komedia” stała się prawdziwą komedią. Jego zmieniający się odpowiednio do sytuacji ton w połączeniu z mimiką stworzyły wyrafinowane danie gotowe zaspokoić wymagania podniebień największych smakoszy. Podobnie dobrze twarzą grała Lidia Olszak (Lotta). Komizm postaci przez nią odtwarzanej nadała dzięki sprawnemu poruszaniu się po scenie, jak i adekwatną do każdej z przedstawianych sytuacji pozą, którą przybierała. Jedynie wyraz jej oczu pozostawał niezmienny. Ale może właśnie o wykreowanie postaci bez własnego zdania, uległej, ale zawsze tak samo wiernej swoim marzeniom i pragnieniom chodziło twórcy? Prawdziwą jednak wisienką na tym teatralnym torcie okazał się Wojciech Dobrowolski (Per). Zachwycał nie tylko, ruchem gestem, mimiką, czy głosem. On po prostu idealnie dopasował się do odgrywanej przez siebie postaci. Każde wypowiedziane przez niego słowo perfekcyjnie oddawało wyraz jego twarzy, każdy, nawet najdrobniejszy gest był swoistym hołdem, czymś w rodzaju pieśni pochwalnej dla komedii. Poza tym, chyba nie ma wątpliwości, że język całego spektaklu nie jest patetyczny, więc niemal każdy jest w stanie zrozumieć przesłanie tegoż scenicznego dzieła.
Wartym zauważenia jest również fakt
w jaki sposób została wykorzystana przestrzeń teatru. Akcja toczy się niemal
wszędzie. Zarówno na scenie, jak i na widowni. Uwagę co jakiś czas rozprasza
„wylatujący” nie wiadomo skąd ktoś w rodzaju kolejnego reżysera, tego teatru w
teatrze. Ów człowiek skupia na sobie uwagę widza nie tylko pojawianiem się w
niespodziewanych momentach i miejscach, ale i (a może przede wszystkim) swoim
ekscentrycznym ubiorem, zniewieściałymi ruchami i oczywiście podobnym tonem
głosu. Interesujący wydał się również wygląd samej sceny, zwłaszcza jednej z
ostatnich scen spektaklu, kiedy to doszło wreszcie do długo wyczekiwanej
premiery próbowanej przez postaci sztuki. Schody po których aktorzy wspinali
się na szafę, sama szafa, a przede wszystkim sztuczna widownia sprawiły, że po
raz kolejny podkreślony został humorystyczny wymiar tej sztuki.
Reasumując stwierdzam, że warto
wybrać się na to jakże dziwne, długie i skomplikowane przedstawienie, gdzie
aktorzy grają aktorów, którzy za sprawą pojawiającego się co jakiś czas
specyficznego człowieka okazują się być...aktorami. Ten po trzykroć teatr w
teatrze jest w stanie rozśmieszyć każdego oraz sprawić, że dwie i pół godziny
upłyną niezauważalnie i bezboleśnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz