Pakujemy manatki, Teatr im. J. Osterwy, Lublin
/M. Mazurek/
"Pakujemy manatki" oglądałam z
zaciekawieniem, czekając na dalej i zapominając o tym co było.
Razem z bohaterami patrzyłam w przyszłość, wierząc, że zmiany
przyjdą, że zmiany przyjdą może nie rychło i od razu, ale
chociaż po chwili, tej dłuższej, po niepokoju i rozpaczy, po
poszukiwaniach, tych trwałych i tych krótkich, męczyłam się
razem z Zygim przy każdej jego kwestii i wyjeżdżałam z
Elchananem, często. Uśmiechałam się wtedy kiedy trzeba było i
śmiałam się trochę głośniej czasem, ale nigdy nie płakałam,
bo po życiu śmierć przychodzi, zawsze. Jedynie czasem na mojej
twarzy pojawiał się lekki grymas, ale to już kwestia upodobań.
Scenografia zbudowana na kształt autobusu oddaje
pragnienia bohaterów, z każdym dźwiękiem wydobywanym przez
muzyka z tuby słyszymy ich marzenia o ucieczce do lepszego świata,
którego prawdopodobnie nie ma, a potem tuba wygrywa dźwięki
jeszcze raz, ale tylko po to aby zaprosi na pogrzeb kolejnego
bohatera.
"Pakujemy manatki" w reż. Artura Tyszkiewicza
to ukazanie na światło dziennie problemów pewnej
zbiorowości, nie można tutaj wyróżnić ról pierwszo
i drugoplanowych, liczy się całość, pewna zbiorowość, która
dąży do tego samego, a której to się nie udaje, ponieważ
żeby coś zmienić nie można się wciąż odwracać z obawą, że
ktoś spogląda albo, że jeszcze za wcześnie, że zmieni się samo,
z hukiem trochę mniejszym.
"Pakujemy manatki" było moim pierwszym
spektaklem w Teatrze Osterwy po obejrzeniu, którego
stwierdzam, że jestem na tak, zdecydowanie bardziej niż na nie, bo
jeżeli "na nie", to jedynie czasem, w tych momentach kiedy
z założenia powinnam się śmiać, a śmiać się, chcąc ze sobą
w zgodzie pozostać nie mogłam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz