poniedziałek, 26 stycznia 2015

„Liza” w Centrum Kultury w Lublinie



Liza, Scena Prapremier InVitro, Lublin
/Magdalena Zaremba/

Białe petersburskie noce, bezsenność, niechciany gość i wyrzuty sumienia… Liza w reżyserii Łukasza Witta-Michałowskiego na podstawie opowiadania Fiodora Dostojewskiego Wieczny mąż.
Historia stworzona przez Witta-Michałowskiego to adaptacja opowiadania Dostojewskiego, które przedstawia „grę sumień” i psychologiczne potyczki Aleksego Iwanowicza Wielczaninowa (Mariusz Bonaszewski) i Trusockiego (Jarosław Tomica). Pomiędzy nimi – mała Liza, owoc romansu głównego bohatera z żoną Trusockiego.
Zmagania człowieka, to specyficzne „zawieszenie” pomiędzy światłem i ciemnością, (rozumianym literalnie i metaforycznie),
balansowanie na krawędzi dobra i otchłani – reżyser przedstawił w czarnej, niewielkiej przestrzeni z minimalistyczną scenografią. Wielczaninow zostaje dany widzowi z całym bagażem doświadczeń (Bonaszewski doskonale wcielił się w postać samotnego hipochondryka) i wydobywa się z mrocznego tła w skrajnym modelunku światłocieniowym. Białe noce, zjawisko w Petersburgu powszechne (w spektaklu: bardzo dobra, symboliczna gra świateł) przynoszą nie tylko rozdrażnienie; punktowe oświetlanie sumienia nasuwa bohaterowi (i oglądającym) pytanie: co wynika z kontaktu człowieka z jego prawdziwą naturą? Ile prawdy o sobie samym może przyjąć?
W końcu: czy istnieje granica, za którą nie pozwalamy dotknąć drugiemu człowiekowi naszego prawdziwego „ja”?
Specyficzna wiwisekcja dokonuje się wraz z pojawieniem się w domu Aleksego Iwanowicza jego dawnego „przyjaciela”, Trusockiego. W rzeczywistości – zdradzonego męża, który przywozi rywalowi ślad niechlubnej przeszłości i udrękę pamięci – córkę Wielczaninowa, Lizę. Czego chce od swojego rywala? Co jest właściwym powodem jego manipulacji drugim człowiekiem? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta, jako że mamy do czynienia z jednym z tych charakterów kreowanych przez klasyka rosyjskiej literatury, których nie można jednoznacznie klasyfikować.
Jest tu ciekawość, jest żal, rozpacz, pycha, egoizm, kompleksy i niegojąca się rana przebaczenia. Chęć zemsty, gnębienia, dręczenia (i Wielczaninowa, i Lizy) i szatańskiej [sic] manipulacji. I pragnienie choć częściowej rekompensaty za straty z przeszłości. Za brak miłości. Wszystko to w mrocznej tonacji i muzycznej, i barwnej, i charakterologicznej, przytłaczającej widza.
W świecie dorosłych jest też mała marionetka, tytułowa bohaterka. Dręczenie dziecka, stawianie go w sytuacjach, z którymi samo nie może sobie poradzić, zastraszanie go – to także jeden z ważnych problemów, dostrzeżonych przez rosyjskiego pisarza (choćby w Braciach Karamazow). W tym miejscu – wielkie brawa za skromną, prawdziwą, ale i wielką rolę małej Dominiki Podsiadły, wplątanej w zło. Bez przyczyny i bez wyjścia.
Trudno rozpisywać się na temat tego spektaklu, a epitet „specyficzny” tylko po części odda prawdę o nim. Na pewno jest to jedno z tych widowisk, które niebezpiecznie wciągają widza w mroki jego własnej osobowości. Stawiają (jak to Dostojewski) trudne pytania, ale nie dają żadnej odpowiedzi. Reżyser stworzył przemyślaną kompozycyjnie i tematycznie sztukę o konfrontacji z przeszłością i sobą samym. Warto zobaczyć. Warto też sięgnąć do Dostojewskiego, żeby dobrze zrozumieć wyjątkowość wydarzenia, które rozgrywa się na oczach widza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz