sobota, 17 listopada 2012

Teatr inspirujący


/Krzysztof Petkowicz/

 Długo zastanawiałem się co tutaj napisać. Nie mam jakichś spektakularnym doświadczeń związanych z byciem w grupie takiej czy innej. Nigdy „nie było czasu”, albo „nie było z kim”. A szkoda. Szkoda, że od początku nie kształtuje się młodych umysłów, w sposób nie narzucający im pozbycia się indywidualności. Szkoda, że w szkołach nie uczy się kreatywności. I pasji poszukiwania wartości, głębszych niż te w obecne kulturze masowej. Tak ciężko się dzisiaj przebić z czymś dobrym przez ten chłam. I zmusić widzów do rozmyślań. Bo to wymaga wysiłku. A to boli.


Przerażającym objawem dzisiejszych czasów jest właśnie to zabieganie, skoncentrowane na dalekiej przyszłości, by porzucić radość przeżywania chwili. Nawet jeśli to krótki spektakl. Telewizja wystarczy. Bo można siedzieć w dresach i jeść sobie żarcie z mikrofali. To ciekawe, że tak szybko został porzucony ten cały mistycyzm niejako „świątecznej” odmienności. Chociaż, na ten moment, zachowania się inaczej niż zwykle. Oderwania od rzeczywistości, kiedy to dzisiaj właśnie wszystko ulega dewaluacji.
Jednak tak zwane „hejcenie” (czy hejtowanie) niczego nie polepszy. Tworzenie nowego nurtu sztuki pseudo-alternatywnej jest drogą do nikąd. Zbudowanie jej właśnie na odrzuceniu wszystkiego z definicji, zaprzecza idei piękna. Nawet jeśli to jest piękno zniszczone, wypaczone przez reality-shows i narcystycznych celebrytów.
Dobrze jest obserwować nowe budzące się inicjatywy teatralne czy inne, jednak dalej nie docierają do one do większości, stanowią właściwie misterium tylko dla wtajemniczonych, chcących więcej.
Ale z drugiej strony, może lepiej dla teatru, by pozostał trochę na uboczu, by nie wszedł w ten opętańczy harmider. By też nie został tak wyświechtany jak kino czy muzyka. Zaznaczam, że chodzi mi o te promowane „produkty” - bo tak należałoby je nazwać. Wszędzie da się znaleźć perełki, trzeba tylko przedrzeć się przez górę (wiadomo czego).
                Moim zdaniem, jest jeszcze jedna, ważna funkcja teatru, której wielu zdaje się nie zauważać. Koncepcja katharsis umarła już dawno, ale jeśli ktoś chce wyciągnąć ze spotkania z teatrem coś więcej, musi się otworzyć na działanie. Prawdziwy teatr, powinien być nie tylko sztuką dla sztuki, powinien zaszczepiać idee. Inspirować do tworzenia. Czy to będzie nowy światopogląd, czy „przewietrzenie”/przypomnienie starego,  impresja, dramat, wiersz, czy mini-model sceny zrobiony z zapałek, to jest obojętne. Ważne by nie pozostać mu obojętnym.
I jeszcze na koniec, moja próba złapania idei teatru. Może tendencyjna, może nie trafiona, może nie do końca na serio.
Ale moja.

Teatr
Teatr
nie istnieje
dopóki
nie spotka się w nim
aktor
z widzem
Nic nie widzę!

ciemność
lawina falbanek materiału
pochłonęła ową tkaninę czasoprzestrzeni

smród śmierci i dymu
akt bytu sztuki bycia
albo nawet trzy akty
życia spektaklu
takty
           Przeszłości!
nie nakrywaj jej swoim Płaszczem Zapomnienia
nie pozwolę Ci zgasnąć, Gwiazdo Melpomeny
opoko mojej wiary w ludzkość…

nie zmiecie mnie zbiorowa fala akustyczna
o wielu źródłach
porywający powrót znienawidzonej monotonii
zwiastuje cisza – brak fonii.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz