/Jakub Bieńkowski/
Tytuł
nie bez powodu, ponieważ Pakujemy manatki to rzeczywiście komedia, która jest
niczym scena teatralna. Widzowie są świadkami wydarzeń mających miejsce w
małej, zapadłej dzielnicy żydowskiej. Umierają po kolei: ojciec rodziny, który do
końca nie zrobił, kochający syn (w samym środku zupy!), pragnący odpoczynku i
kurażu swej umiłowanej matuli (tylko czemu mamusia wychodzi z luku autobusu
jadącego do kurortu po powrocie z sanatorium?!) itd.
Całość okraszona jest
niewybrednym, ale smacznym i celnym dowcipem. Satyra drobnomieszczańska? Ależ
owszem! Śmiejemy się z zaścianka, jakim mogą być ściany naszych rodzinnych
miast.
Wszystko kręci się wokół seksu, pieniędzy i pogoni za zapomnianym
szczęściem. Po spektaklu jednak nikt nie wychodzi zaśmiewając się jedynie z
celnie dobranych gagów. Dlaczego? Scena teatralna... Widz przecież widzi tylko
to, co na niej... Uważniejsi jednak widzą, że pod nią mogą znajdować się
rekwizyty, które sprawiają, że dana sztuka w ogóle ruszyła. Drugie dno? Ależ
owszem! Co najlepsze, że jest na tyle głębokie, że nie sposób go sięgnąć po
pierwszym obejrzeniu sztuki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz